Plener

Równo tydzień temu wróciłem z pleneru z Michałem Sośnickim. Tatrzański plener jest bez wątpienia najbardziej wymagający. Trwa pięć dni i nie ma za dużo czasu na odpoczynek, chyba, że pogoda pokrzyżuje plany 😉 

Plener zaczynał się w środę, ale ja z Czarkiem chcieliśmy wykorzystać maksymalnie czas jaki mogliśmy przeznaczyć na wyjazd. Plan jaki ułożyliśmy był prosty. Jak najszybciej wyjechać z Warszawy i patrzeć na pogodę. W drodze zdecydowaliśmy się podjechać na zachód słońca do Grodziska Stradów. Znaleźliśmy miejsce do fotografowania, ale cięgle nam coś przeszkadzało. 

Dopiero po zachodzie znalazłem idealne miejsce do robienia zdjęć. No cóż następnym razem pójdzie lepiej 😉

Po zachodzie pojechaliśmy w dalszą drogę do Zakopanego. Zatrzymaliśmy się na szybkie jedzenie i zdecydowaliśmy, że na wschód wejdziemy na Kościelec (w wakacje miałem być tam na wschodzie, jednak wtedy się to nie udało).

Środa

Pierwszą część drogi do Czarnego Stawu Gąsienicowego pokonaliśmy dosyć sprawnie. Za to druga dała nam już trochę popalić. Mimo wszystko dotarliśmy na szczyt z małym zapasem.

Udało się nawet zrobić jakieś zdjęcia nocne.

Niebo było niestety prawie bez chmurne. Na dole obserwowaliśmy dwie osoby które zmierzały na Świnicę. Po wschodzie widzieliśmy ich w akcji.


W drodze powrotnej poszliśmy nad Zielony Staw, a później do schroniska Murowaniec na śniadanie 🙂

Do Zwijaczówki dojechaliśmy już nieźle zmęczeni. Po 32 godzinach bez snu zrobiliśmy sobie trzy godzinną drzemkę. Później szybki obiadek i ponownie do Zwijaczówki. Tam przywitaliśmy się już ze wszystkimi uczestnikami. Zachód słońca zaplanowany był tuż obok aby się nie zmęczyć. Na wschód mieliśmy już wyruszyć trochę po 21:15. Zachód jak większość na tym plenerze niestety nie powalał na kolana 😉

Czwartek

Na wschód wyruszyliśmy przed 22:00 w środę. Czekała nas długa wędrówka. Pojechaliśmy na parking na Palenicy i z tamtąd Doliną Roztoki szliśmy do Doliny Pięciu Stawów. Na górze okrążyliśmy stawy i rozpoczęliśmy ostrzejsze podejście na Szpiglasowy Wierch. Szliśmy powoli, ale w miarę równo. Mi po poprzedniej eskapadzie szło się zdecydowanie ciężko. Doszliśmy do łańcuchów przed Szpiglasową przełęczą i parę osób trochę spanikowało. Na szczęście wszyscy cali dotarli na szczyt. Znów byliśmy trochę przed czasem i widać było jeszcze pozostałości Drogi Mlecznej.

Kolejny raz chmurki nie dopisały, ale wschód i tak był udany 🙂

Różnica 40 sekund robi dużą różnicę w kolorach 🙂

W drogę powrotną ruszyłem pełen werwy i większość drogi przebiegłem do Morskiego Oka.

Przed samym schroniskiem dogoniła mnie jeszcze Justyna, a reszta grupy powoli zaczęła schodzić się po kilkunastu minutach.

Jedno z nad Morskiego Oka i jedno z Morskiego Oka 😉

W schronisku zjedliśmy śniadanko i ruszyliśmy dalej. Część grupy była tak zmęczona, że zdecydowaliśmy się na zjazd bryczką ( w końcu to był dopiero pierwszy dzień i trzeba było zostawić siły na następne wspinaczki ) Jedynie jeden z uczestników Michał nie zdecydował się na zjazd. Dał nam swój plecak i dzielnie zszedł na własnych nogach.

Trochę snu i obiadek, a na zachód lajtowo pojechaliśmy na Litwinkę.

Piątek

Na kolejny wschód w ramach odpoczynku Michał wyznaczył Giewont zamiast Jagnięcego.

Poszliśmy najkrótszą drogą przez Dolinę Małej Łąki. Droga faktycznie może była najkrótsza ale nie najłatwiejsza. Po drodze było sporo śliskich kamieni. Na szczęście w Tatrach dawno nie padało i miało się to zmienić dopiero po południu. Sześć osób zostało na przełęczy, a my we czterech poszliśmy na sam szczyt. Wschód na Giewoncie był według mnie najładniejszy. 

Jedno tuż przed wschodem


Po wschodzie ekipa z przełęczy ruszyła na dół przez Kondratową. My we trzech dogoniliśmy Michała i zeszliśmy tą samą drogą co do góry ( w końcu ktoś musiał wrócić po samochody )

Spotkaliśmy się na śniadaniu w Barze Mlecznym przy rondzie.

Po powrocie znowu chwila na drzemkę. Pogoda się zepsuła i cały czas prawie padało. Michał zrobił część teoretyczną. Na zachód pojechaliśmy na Salamandrę jednak tam zupełnie nie było nic widać. Pokrążyliśmy trochę samochodami i wróciliśmy prawie bez zdjęć. 

Sobota

Rano część osób wytrwale pojechała na wschód ponownie na Salamandrę. Ja tym razem po sprawdzeniu prognozy zostałem w łóżku i to była dobra decyzja. Spokojnie mogłem podleczyć swoje poobcierane pięty. Buty tym razem mnie zawiodły i już po pierwszym dniu mnie obtarły.

Na zachód zdecydowaliśmy pójść na Nosal. Do wyboru był jeszcze Kasprowy, ale ja nie byłem do końca przekonany. Nosal był dobrym wyborem bo na Kasprowym samego zachodu byśmy nie zobaczyli ( cały utonął w chmurach ). To był najlepszy zachód tego pleneru. Zabrakło trochę na koniec światła, ale i tak było nieźle.

Niedziela

Na wschód w ostatni dzień mieliśmy pójść na Wielki Kopieniec, ale ostatecznie pojechaliśmy na Łapszankę. Niedziela nie była dla mnie udana. Wschód był trochę taki nijaki.

Po śniadaniu pożegnaliśmy się z uczestnikami i pojechaliśmy we trzech na Słowację. Mieliśmy tam zrobić zdjęcia Tatr Bielskich. Niestety w wyniku niefortunnego wypadku wróciliśmy dość szybko z powrotem. Na domiar złego dopadło mnie jakieś zatrucie pokarmowe i przez godzinę nie mogliśmy wyjechać do domu. Na szczęście nie byłem sam i Czarek mnie odwiózł do Warszawy. Sam nie był bym w stanie prowadzić samochodu.

Chciałbym serdecznie podziękować wszystkim uczestnikom pleneru za mile spędzony czas.